Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

myślnym dzieciakiem. Myślałem tylko o tem, jak będę na białym koniu opuszczał stolicę, a ludność sypać będzie kwiaty pod nogi konia. A nie myślałem, ilu ludzi zabiją.
A ludzie padali od kul, i może Maciuś dlatego tylko ocalał, że mały.
Och, jakże się ucieszyli, gdy wreszcie spotkali swoje wojska. I nie tylko wojska, ale już gotowe wykopane rowy.
— A teraz śmiać się z nas będą, — pomyślał Maciuś.
Ale się rychło przekonał, że nawet na wojnie jest sprawiedliwość.
Kiedy się już w rowach strzeleckich wyspali i podjedli, kazano im iść do rezerwy.
Nowi żołnierze zajęli okopy i strzelali, a oni przeszli jeszcze pięć wiorst do tyłu — i tam zatrzymano ich w małem miasteczku.
Tu na placu spotkał ich pułkownik saperów, ale wcale się teraz nie gniewał, tylko powiedział:
— No co, zuchy, rozumiecie teraz, dlaczego potrzebne są rowy?
O, i jak zrozumieli.
Potem oddzielili osobno tych żołnierzy, którzy rzucili swoje karabiny i osobno tych, którzy wrócili z karabinami. I do tych ostatnich zwrócił się generał z taką mową:
— Cześć wam za to, że zachowaliście broń. Bohaterów prawdziwych poznaje się nie w powodzeniu, a w porażce.
— Patrzcie, są tu ci dwaj malcy — zawołał pułkownik saperów. — Niech żyją dzielni bracia — Waligóra i Wyrwidąb.