śmiałków. Więc żołnierze żałowali Maciusia, bo młodszy i delikatniejszy, i częściej brali Felka. A Maciusiowi było przykro.
Teraz został sam jeden i duże usługi oddawał oddziałowi: to warcie zanosił patrony, to wslizgnął się pod drutami do nieprzyjacielskich okopów, a dwa razy w przebraniu zakradł się aż na ich stronę.
Przebrał się Maciuś za pastuszka, przekradł się przez druty, uszedł ze dwie wiorsty, usiadł przed rozwaloną chałupą i niby to płacze.
— Czego płaczesz? — dostrzegł go jakiś żołnierz.
— Co nie mam płakać, jak nam chałupę spalili, a mama gdzieś poszła — nie wiem, gdzie.
Wzięli Maciusia do sztabu, kawą napoili. Przykro było Maciusiowi.
— Ot, dobrzy ludzie, nakarmili, jeszcze mu jakiś stary kaftan dali, bo drżał z zimna, bo go dla niepoznaki w biedne szmaty na drogę ubrali. Ot, dobrzy ludzie, a on Maciuś, ich oszukuje, — szpiegować przyszedł.
I już Maciuś układał sobie w głowie, że nic nie powie, kiedy tak. Niech sobie mówią na niego, że głupi, że nic nie wie i niech go więcej nie posyłają. Nie chce być szpiegiem. Ale zawołali go do sztabowego oficera.
— Słuchaj mały, jak ty się nazywasz?
— Tomek się nazywam.
— Więc słuchaj Tomek. Możesz zostać przy wojsku, jak chcesz, póki twoja mama nie wróci. Dostaniesz ubranie, kociołek żołnierski, zupę i pieniądze. Ale musisz się do nich przekraść i zobaczyć, gdzie mają prochownię.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.