— Co to jest prochownia? — udał Maciuś, że nie wie.
Więc go zaprowadzili, pokazali mu, gdzie są kule armatnie, gdzie bomby i granaty, gdzie proch i patrony.
— Wiesz teraz?
— Wiem.
— No to pójdziesz, zobaczysz u nich, gdzie to wszystko mają schowane, a potem wrócisz tu i opowiesz.
— Dobrze, — zgodził się Maciuś.
A oficer nieprzyjacielski kontent, że mu się tak łatwo udało. Aż dał Maciusiowi tabliczkę całą czekolady.
— To tak? — pomyślał z ulgą Maciuś. — Już jak mam być wywiadowcą, wolę dla swoich.
Odesłali go do okopów i puścili w drogę. A żeby nie było słychać, że idzie, dla niepoznaki trochę strzelali, ale w górę.
Wraca Maciuś, ale taki zadowolony, zagryza czekoladę, to pełznie na czworakach, to czołga się na brzuchu.
Aż tu — bac — bac — swoi do niego strzelają. I mogli go zabić nawet, bo zauważyli, że ktoś się skrada, a nie wiedzieli kto.
— Puśćcie tam trzy rakiety — krzyknął porucznik.
Wziął lornetę — patrzy — i aż się zatrząsł ze strachu:
— Nie strzelać. Zdaje się, że Wyrwidąb wraca.
I bez przeszkód wrócił już Maciuś, wszystko opowiedział, co i jak. Zaraz porucznik zatelefono-
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.