Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz zaczęto potajemne przygotowania. Przywieziono dużo armat i kul. A z tyłu zebrała się konnica i czeka.
Co dzień patrzą żołnierze na słońce, kiedy już będzie ciepło. Bo im się już strasznie nudziło.
Tak biedacy czekali, tak się szykowali. A nie wiedzieli, ile przecierpieć będą musieli. Kapitan ich taki wymyślił podstęp wojenny: żeby nie napadać wszystkiemi siłami, tylko pierwszego dnia część wojska posłać do ataku, żeby szli tylko na niby, i żeby się zaraz wrócili. Wtedy nieprzyjaciel będzie myślał, że oni słabi, a na drugi dzień dopiero rzuci wszystkie siły i przerwie linję okopów.
Tak też i zrobił.
Posłał połowę wojska do ataku. Przed atakiem długo kazał strzelać artylerji w nieprzyjacielskie druty kolczaste, żeby je porozrywać, poszarpać i zrobić wolną drogę dla piechoty.
— Naprzód!
Och, jak przyjemnie wybiedz z tych nieznośnych okopów, z tych mokrych rowów, biedz z całej siły i krzyczeć: „Wiwat — naprzód — dalej“. Przestraszył się nieprzyjaciel, kiedy zobaczył, że walą na niego na bagnety, nawet strzelał mało i bezładnie. Już doszli do drutów kolczastych, które były porozrzucane. A tu kapitan daje hasło do odwrotu.
Ale Maciuś i jeszcze kilku żołnierzy, czy że nie słyszeli rozkazu, czy że poszli trochę dalej — otoczeni przez nieprzyjacielską wartę, dostali się do niewoli.
— Acha, zlękli się wasi — drwili żołnierze. — Lecieli, lecieli, hałasu narobili, a jak do nas