Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Całe szczęście, że Bum-Drum był murzynem. Bo gdyby nie był czarny, toby tak zbladł, że wszyscy odrazu by poznali, jak bardzo go ta wyspa przestraszyła.
— Jak ona się nazywa? — zapytał się młody król.
— Otóż to właśnie. Zaraz powiem. — Tę wyspę odkrył w roku 1750 podróżny Don-Pedro. Burza połamała mu żagle, z trudem tam wylądował i przez lat dwadzieścia mieszkał. Aż przypadkiem znalazł go okręt korsarski. Don-Pedro udawał, że chce zostać rozbójnikiem, a że obrośnięty, naprawdę wyglądał, jak zbój, — więc go przyjęli. Cztery lata był korsarzem. Wreszcie uciekł i nazwał ją wyspą „Żadnej Nadziei“. — Wszystko opisane jest w bardzo grubej książce, której — pewien jestem — żaden nauczyciel geografji, prócz mnie, nie czytał.
— Moja wyspa — mówi drugi nauczyciel geografji — ma jedną wadę: leży trochę za blizko lądu. Ale za to obok jest mała wysepka z latarnią morską. Jak jest mgła albo w nocy, — latarnia się pali, — wszystko widać. Na południu wyspy jest skała — obok skały polanka. Na polance jest dom dla Maciusia. — Wyspę tę zamieszkiwali dawniej bardzo spokojni murzyni. Jak tylko biali odkryli wyspę, zaraz urządzono szkołę. — Nauczono ich modlić się i palić fajki. — Marynarze dawali tytoń, brali wanilję, cynamon i kanarki. — Po pięciu latach pewien kupiec założył nawet sklep. I byłoby dobrze; ale dzieci kupca zachorowały na odrę. — Dla białych odra nie jest niebezpieczna, ale czarne