Popłynął wreszcie Maciuś do latarni morskiej. Wtedy uczył się pisać, żeby mógł list do Felka napisać, teraz co dzień dalej i dalej puszczał się na morze, aż mu się wreszcie udało.
Przywiązał łódkę i prosto do latarni. Ale na drodze spotkał dzieci. Chłopiec prowadzi za rękę małą dziewczynkę, która ładnie pręciutko przebiera nóżkami i ma jasne włoski.
— Tata! — woła dziewczynka, biegnie do Maciusia; rączki wyciągnęła.
— Tata! chodź! Ala grzeczna!
Zawadziła o kamień czy korzeń, — bęc na ziemię — i w krzyk.
Chłopiec, pewnie brat, pomaga wstać, poprawia sukienkę. A ona znów się wyrywa — jeszcze ma łzy na buzi, a znów się śmieje, drepce do Maciusia i woła: „tata“.
Braciszek się zatrzymał, patrzy, co z tego będzie. A Maciuś zatrzymał się i nie wie, co robić. Tak bardzo pragnął dopłynąć do dzieci, a teraz stoi i nie wie.
— Chodź do dziadzi — woła mała. Chodź. Ala grzeczna. Dziadzio tam. Chodź, tata.