Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie była to kara, tylko Dormesko chciał być spokojny, że Maciuś nie zrobi sobie nic złego. I tak szczęśliwie, że Dormesko nie wiedział o różnych przygodach, z których Maciuś cało wychodził, ale mogło być gorzej.
Śliczną miał Maciuś powrotną drogę w świetle latarni. Płynął, jak w kwiatach złota.
Dobrze Maciuś zrobił, że nie obiecał wizyty na dzień następny, bo tak go ręce bolały, jak na samym początku, kiedy dopiero zaczął wiosłować.
Dopiero na piąty dzień ruszył Maciuś w drogę, ale przez ten czas obmyślił dokładnie wizytę. Przedewszystkiem wziął cegiełki i łamigłówkę, loteryjkę i paczkę pierników, i cukierki, i wiatraczek, i piłkę. Potem ułożył w głowie, co powie na powitanie, co powie, jeżeli znów go Ala nie będzie chciała puścić.
Wiosłował powoli, z odpoczynkami, żeby się nie zmęczyć tak bardzo. Uprzedził pułkownika Dormesko, że wróci dopiero wieczorem, i zabrał prowizję na cały dzień, żeby nie być głodnym.
Dzieci powitały go radośnie. Nudziło im się bardzo na samotnej skale. I stary marynarz rad był wizycie Maciusia. Znów opowiadał nowemu słuchaczowi o swoich podróżach, a Maciuś opowiadał o wojnach.
Alo siedzi na kamieniu i słucha, Ala stoi przy Maciusiu, oparła ręce o kolana i patrzy w oczy, żeby lepiej rozumieć. Widać, że nie rozumie, bo zadaje bardzo dziecinne pytania.
— Czy kule to także piłeczki? — pyta się Ala.
Ala myśli, że wojna — to zabawa w piłkę.