Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

zechce nocować. Trochę niebezpieczny jest nocleg w lesie, ale nie bardziej, niż wiele innych przygód, których Maciuś doznał.
I już spokojnie, zmęczonym krokiem posuwa się Maciuś naprzód. Gdy nagle usłyszał coś, jakby płacz czy śpiew, jakby ktoś wzywał pomocy.
Naprawdę, czy mu się zdaje?
Ostrożnie idzie w kierunku głosu. Ale zobaczył polankę, a wpośrodku wzgórze, a na wzgórzu — wieżę.
Wieża była z kamieni, u dołu szeroka, wyżej coraz węższa.
— Co to być może?
Jakiś głos wychodzi z wieży, — jakby śpiew, ale podobny do jęku.
— Zobaczę — myśli Maciuś.
Obchodzi wieżę, wejścia niema. Trzeba dać jakiś znak, sygnał. Wystrzelił Maciuś w powietrze. Odpowiedziało mu echo, potem cisza.
Stoi Maciuś i nie wie, co robić. A tu się nagle odsuwa wielki kamień — widać otwór. Zbliżył się Maciuś, zajrzał do środka ździwiony.
W środku wieży ujrzał siedem drabin, jedna nad drugą, oparte o wystające kamienie. Każda drabina ma siedem szczebli. Ale szczeble dolnej drabiny są blizko, tak że wejść łatwo, a im wyżej, tem szczeble dalej jeden od drugiego. Gdyby kto wchodził w górę, byłoby coraz trudniej. I jeszcze nie koniec. Dolne szczeble pierwszej drabiny grube i mocne, a im wyżej, tem cieńsze. Gdyby na nie stąpić, chybaby się złamały.
Maciuś widzi to wszystko. A nie wie, dla-