Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

widać. Podróżny schodzi pod ziemię, a Maciuś za nim. Nie jest ciekawy, nie boi się nic — idzie za podróżnym, tak jakby musiał.
Długo idą, coraz głębiej, głębiej — aż do wązkiego korytarza. Potem korytarzem tak nizkim, że podróżny aż się pochylił. I wyszli na sam brzeg morza, akurat w miejscu, gdzie była przywiązana łódka koło rzeki.
Kiedy Maciuś wyszedł, podróżny nic nie mówiąc, wskazał ręką łódkę, sam znikł w gąszczu leśnym.
Zaczerpnął Maciuś ręką wodę z rzeki, napił się, bo usta miał spieczone. Usiadł, bo był zmęczony i myśli, co to wszystko znaczy...
Kiedy Maciuś później wiele razy rozmyślał nad dziwną przygodą, zadawał sobie pytanie:
— A może mi się śniło?
Nie.
Nie, nie. Nie mógł zasnąć nad morzem, bo wyszedłszy z lasu, zaraz ruszył w drogę. Zresztą pamiętał drogę, którą szedł, wiele razy później szukał samotnej wieży podróżnego. Że cały dzień błądził w lesie, było pewne. W torbie brakło akurat tyle zapasów, ile pamiętał kiedy, jak i gdzie zjadł. Nie mógł zasnąć w lesie, bo szukał przecież odpowiedniego drzewa na nocleg. No — a jeśli zasnął, jakimże sposobem znalazł się znów nad morzem koło łódki? Jeszcze miał Maciuś dwa dowody, że to była prawda: trzewiki były zakurzone, bo w korytarzu, przez który szedł, był kurz i piasek, jak we wszystkich starych piwnicach. I rękaw był przedarty akurat w tem miejscu, gdzie Maciuś