Maciuś dwa dni był cierpliwy, trzeciego dnia wezwał rotmistrza do siebie.
Przyszedł natychmiast, ale nie witając Maciusia, pierwszy usiadł na krześle, zapalił papierosa.
— Panie rotmistrzu, — powiedział Maciuś podrażniony jego poufałością, — wezwałem pana służbowo.
— W takim razie przyjdę później, kiedy wasza królewska mość ubierze się w mundur wojskowy.
I już wychodzi.
Maciusiowi krew uderzyła do głowy.
— Nie ubiorę się w mundur — powiedział zduszonym głosem, i zapowiadam panu, że jego papierów ani czytać ani podpisywać nie będę. Nie jestem więźniem, opieka pańska jest mi niepotrzebna. Pułkownik Dormesko...
— Pułkownik Dormesko wyjechał — sucho przerwał Amary. Pułkownik Dormesko nie tylko nie zostawił papierów żadnych, ani rachunków, ale nie pomyślał nawet, aby narysować plan wyspy. Pułkownik Dormesko nie umiał odpowiedzieć na pytanie, czy ta bezludna wyspa naprawdę jest bezludna. Pułkownik Dormesko nie wypełnił ani jednego obowiązku swej służby. Odpowiedni protokuł jest gotów i będzie wysłany. Wszelkie zgodne z przepisami rozkazy waszej królewskiej mości będę spełniał, sprawy sporne odsyłać będziemy do Rady Pięciu; waszej królewskiej mości przysługuje prawo skargi do Rady Pięciu. Ja się wzorować na pułkowniku Dormesko nie będę. Cześć!
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.