powiedział bardzo grzecznie naczelnik więzienia, i sam podał mu krzesło.
Maciuś odrazu się domyślił, że stało się coś niezwykłego. Nauczył się Maciuś zwracać uwagę na najmniejszy szczegół, nauczył się czytać myśli różnych ludzi. Zrozumiał Maciuś, że często ludzie coś mówią a myślą zupełnie co innego.
Szorstko odsunął podane krzesło.
Do kancelarji wchodzi król Orestes Drugi i jakaś pani bardzo ładna w czarnej aksamitnej sukni. Król Orestes był u Maciusia na zjeździe królów. Poznał go Maciuś po orderze „wielkiego półksiężyca“: największy order, jaki Maciuś widział.
— Jestem królowa Kampanella, — powiedziała pani w czarnej sukni.
— Jestem więzień numer dwieście jedenasty — z goryczą przedstawił się Maciuś. I patrzy jej prosto w oczy, niedbale oparty o poręcz krzesła.
— O nie — odparła z prostotą królowa. — Dla mnie król Maciuś — Reformator pozostanie zawsze — dobrym opiekunem dzieci i walecznym rycerzem.
I podała rękę, którą Maciuś z szacunkiem ucałował.
Teraz chciał się przywitać Orestes. Ale Maciuś wyprostował się dumnie i nie podał ręki:
— Jestem więźniem i nie mam orderów, — powiedział, patrząc mu ostro w oczy.
Naczelnik więzienia, chcąc przerwać nieprzyjemną scenę, którą widzieli żołnierze i urzędnicy, — poprosił wszystkich do salonu prywatnego mieszkania.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.