Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.



Jeśli Maciuś nie rozmawiał z wartownikami, to głównie, że nie wiedział, jak do nich mówić. Chciał żyć z nimi, jak dawniej z Felkiem. Ale nie chciał pozwolić mówić na siebie „ty“. Wtedy było inaczej: był prawdziwym królem, i tak być mogło. Może to zresztą nie było dobre. Mówić im „pan“ też nie chciał. Więc trudno mu było.
Ale raz spotkał się przypadkiem z najspokojniejszym i porządnym. I on, jak Maciuś, chodził często na brzeg morza i nie — żeby łapać ryby, a tak sobie siedział. A kiedy widział Maciusia, zaraz odchodził, pewnie żeby nie przeszkadzać.
Spotkali się nagle i tak blizko, i tak odrazu, że przystanęli na wąskiej ścieżce.
— Dzień dobry — powiedział Maciuś.
— Dzień dobry.
— Ładnie jest w lesie.
— I cicho.
— Dawniej na całej wyspie było cicho. Dopiero teraz tak się zrobiło. A wy lubicie ciszę?
— Ja lubię.
— Więc dlaczego u was tak głośno?
Pytanie widocznie nie było przyjemne. Nie odpowiedział. Nie chciał obmawiać kolegów.