— Jak się nazywacie?
— Stefan.
— Mój ojciec nazywał się Stefan.
— Wiem, uczyłem się w historji.
Od słowa do słowa, dowiedział się Maciuś o wielu rzeczach.
Stefan ma ubogich rodziców. Akurat ojciec nie miał roboty, więc wyjechał na wyspę, żeby pomóc rodzinie, a ciężko pracować nie może, bo słaby na serce. Cały żołd ojcu odsyła.
— Tęsknicie?
— Trochę. Co przyjdzie z tęsknoty. Tak trzeba.
— No, a inni?
— Nie wiem dobrze. Jeden — sierota — był w orkiestrze wojskowej. Drugi, syn krawca — dziewięcioro małych dzieci — bieda wielka. Trzeci ze wsi — chciał się uczyć, przyjechał do miasta, — ale nic znaleźć nie mógł. Czwarty ma niedobrego ojczyma: prawie go wygnał z domu. A reszty nie znam.
Nie zna, albo mówić nie chce.
— Są różni ludzie na świecie — pomyślał Maciuś.
I nagle:
— Słuchajcie Stefan, czy palicie papierosy?
— Ja nie palę.
— A dym was nie dusi, jak oni palą?
— Tak, trochę — zakasłał się Stefan.
— Słuchajcie: możecie spać u mnie.
— Dziękuję waszej królewskiej mości; niech już tak zostanie.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.