Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

wrzuciłem — ja czółno i wiosła ukradłem. Dokuczałem, mściłem się, ale i nademną się mścili.
Filip oddany był za kradzież do domu poprawczego, kiedy miał dziesięć lat. I było mu źle. Nie dawali jeść i bili. Wszyscy bili. I dozorca, i stróż, i majster, i starszy chłopak. Kto silniejszy, kazał usługiwać, mógł broić pokryjomu i zwalał winę na słabszych, — kto silniejszy, odbierał chleb i cukier małym i słabym. Tam nauczył się w karty grać, papierosy palić, mówić świństwa. Tam nauczył się mścić, robić na złość, kłamać, wykręcać się i oszukiwać.
— A co ja ci złego zrobiłem? — pyta się Maciuś. Dlaczego mi dokuczałeś?
— Albo ja wiem. Ot, gniewało mnie, że jeden jest król, a drugi — złodziej. I chciałem wiedzieć, czy król naprawdę jest dobry, czy kłamią. Albo ja wiem. Chciałem, żeby się król poskarżył rotmistrzowi i żeby nam baty wsypali.
— Wszystkim, — więc i tobie?
— A no, i mnie. Ważna rzecz. To tylko z początku nieprzyjemnie, a potem już wszystko jedno.
— Słuchaj Filip: nie gniewasz się, że ciebie biłem?
— Eee, co to za bicie. Tylko że w nos się nie bije.
— Nie wiedziałem.
— Rozumie się. Bicie — to nie łatwy fach. Trzeba umieć tak bić, żeby bolało, ale żeby nie było ani krwi ani znaków.
— Słuchaj Filip, mam prośbę do ciebie. Nie dokuczaj ty Stefanowi.