Napisał Maciuś do rotmistrza, że prosi, żeby go nie szukali. Nie jest ani jeńcem, ani więźniem. Może robić, co chce. Dla Rady Pięciu będzie nawet lepiej. Nic ich kosztować nie będzie. Amary wróci do domu. Niech im się zdaje, że Maciuś nie żyje.
No i poszedł. Nocą ciemną — dokąd oczy poniosą.
Wziął tylko, co najkonieczniejsze.
Kierunek wybrał w lesie taki, żeby go nie znaleźli w razie pościgu. Więc idzie blizko, ale nie nad rzeką. Wodę mieć musi, ale żeby nad brzegiem nie znaleźli.
A las gęsty. Nie znajdą. Wystarczy o pięć kroków zaszyć się między krzaki — i byle się nie odezwać, nie złapią.
Ile drogi przeszedł Maciuś, sam nie wie. Gdzie trzeba się przedzierać między gęstwiną, idzie krok za krokiem. Gdzie droga równiejsza, idzie żwawiej. Zresztą nie śpieszy się. Jest wolny i bezpieczny. Widocznie niema na wyspie ani dzikich zwierząt, ani jadowitych wężów. Głodu się nie boi. Wie z przeczytanych książek, jakie owoce