„Kochany Maciusiu — pisze Klu-Klu. Wysłałam sto orzechów pocztowych, a nie otrzymałam odpowiedzi. Jeżeli nie jesteś bardzo daleko, powinien byłeś otrzymać już dziesięć listów; bo nasi kapłani obliczają, że na każdych dziesięć szczurków dziewięć ginie w drodze, pożarte przez ryby, o ile płyną morzem, i przez zwierzęta. A tylko jeden na dziesięć dojdzie, gdzie trzeba. Napisz, gdzie jesteś i czy potrzebna ci pomoc. I nie zawieszaj szczurkowi orzecha, dopóki sam nie powie, że wypoczął, chce wracać. Twoja na wieki Klu-Klu. Wojna z białymi trwa jeszcze“.
Więc dobrze: leczy Maciuś szczurka pocztowego i patrzy, jak powie, że gotów do drogi. A szczurek wdzięczny, że Maciuś go leczy: choć boli przemywanie rany, ale liże rękę i tak ślepkami mruga, jakby dziękował. I Maciusiowi nie chce się odsyłać małego przyjaciela. Czuje tak, jakby nie sam był teraz w lesie bezludnej wyspy.
Maciuś gotuje wodę, zaprawioną słodkim sokiem, kraje liście, korzonki i owoce. Zupa podobna w smaku do kompotu z gruszek i jabłek, a szczurek siedzi na tylnych łapkach, jak wiewiórka i pilnuje i czeka. Kładzie się Maciuś spać, a szczurek pocztowy w rękaw włazi, ale tyłem: wysadzi nos, a tak nosem rusza, tak rusza, jakby telegrafował do Klu-Klu.
Z Maciusiem idzie śmiało, albo siada mu na ramieniu. Ale jak sam, okropnie ostrożny, byle szelest, odrazu znika, siedzi pod liściem — i dopiero wysadzi kawałek nosa, jakby się pytał, czy można.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.