Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj, boli, — krzyczy Maciuś, bo znów dozorca uderzył w ławkę i znów mu pręgę zrobił na plecach czerwoną farbą.
— Teraz cicho krzycz, niby że już nie możesz. A potem zemdlejesz. Twoje szczęście, że niema dzisiaj naczelnika, bo niezawsze sztuka się udaje. No, a teraz już cicho. Zamknij oczy.
Wziął Maciusia na ręce i niby zemdlonego wynosi do celi.
A na noc dali mu do celi jeszcze jednego więźnia, niby że chory.
Jeszcze wieczorem naczelnik sprawdza cele.
— A tu kto?
— Ten mały nowy więzień.
— A poco ten drugi?
— Bo zemdlał przy biciu.
— Pokaż!
Zdjęli z Maciusia bluzę, — pokazują plecy przy ciemnem świetle latarki.
— Nie szkodzi: przyzwyczai się. Kajdany możesz mu zdjąć: nie ucieknie.
Roześmiał się i wyszedł.
— Ej, chłopak, — mówi więzień, — nie udawaj no. Przecież ciebie nie bili.
— Oj, boli — jęknął Maciuś, bo się bał podstępu.
— Głupiś: pomalowany jesteś tylko. Dozorca zabronił ci mówić. Ale to tylko dla naczelnika. Żeby wszystko robić, jak każą, toby tu nikt roku nie przeżył. Muszą używać sposobów. Dla słabszych i chorych mamy lekkie koszyki i farbę zamiast rózeg. Po głosie możemy poznać, kto na-