Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

I zapłakał.
A Maciuś sam nie wie, czy ma się cieszyć, że wolny, co mówić, co robić.
I tak jakoś dziwnie mu się zrobiło, jakby go stąd wyganiano, i objął za szyję rękami dozorcę.
— Poszedł won — odepchnął go więzień-dozorca i wyrżnął batem w ławkę, aż huknęło.
Ale uciec z celi łatwiej, niż opuścić twierdzę, otoczoną murem wysokim i rowem z potrójną strażą. Tydzień cały ukrywał dozorca Maciusia w komórce. Pod deskami, obok dawnego placu gimnastyki wojskowej. Cztery dni przesiedział Maciuś w starej czatowni na murze więziennym. Akurat były noce księżycowe, nie można uciekać.
Więc dowiedział się Maciuś, co później było.
Więc dozorca zameldował w kancelarji, że Maciuś umarł pod batem.
— I po co było tak bić szczeniaka? — krzywi się felczer. Co będzie, jak sąd się upomni?
— A licho wiedziało, że taki słaby.
— Trzeba się było mnie spytać. Nie mogłeś wiedzieć, boś nie sanitarny. Jeżeli trzymają człowieka uczonego, to właśnie dlatego, żeby się było kogo poradzić.
— Pierwszy raz dzieciaka mi dali.
— No właśnie. I trzeba się było zapytać, jak bić.
— Naczelnik widział pręgi i nic nie mówił.
— Bo naczelnik nie uczył się medycyny. Jego rzecz, pilnować porządku, a za życie i zdrowie ja jestem odpowiedzialny przed królem i kolegami. Tak, mój kochany, uczyłem się medycyny u profe-