kostka cukru, — ołówka kawałek i ten kajecik — pamiętnik.
Zgodził się Maciuś za pastuszka.
Jest teraz Marcinkiem, — dwie krowy pasie. Ciche zwierzęta. Lubią go.
Lubią go i ludzie. Cichy, posłuszny, usłużny i smutny; a najsmutniejszy, kiedy się uśmiecha.
— Musi, dzieciak wielką przeszedł biedę: z oczu mu patrzy.
Były poranki chłodne, a Maciuś w polu krów pilnuje. Były deszcze i grady. Były dnie upalne, że aż język zasychał. Maciuś jakby nie spostrzegał: swoje robi.
Ani razu nie skusił się, jak inni chłopcy, nie pobiegł do lasu na poziomki, jerzyny, jagody. Ani razu krowy nie włazły w szkodę.
A co wart, poznali sami gospodarze, kiedy jakaś dziwna gorączka przyszła. Nieważna choroba. Dwa dni zimno trzęsie, kości bolą, że jęczysz, w głowie szumi, a kaszel zdaje się piersi rozrywa. A potem osłabienie takie, że ledwo nogi wleczesz.
Jeden — tydzień bieduje, inny dłużej, a w całej wsi sam chyba Maciuś — dnia nie przeleżał. A każdego zastąpi, nic mu nie trudne, wszystko umie.
Chłop szanuje zdrowie.
— Na oko, chuchro — pańskie dziecko, a mocny.
Upodobali sobie Marcinka.
— Ostań na zimę.
— Zostanę.
Z chłopcami mało rozmawia. Bo chłopcy, jakto oni:
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.