Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

pokłócić, ale trzeba się zebrać, żeby było wiadomo, kto ma słuszność; nie trzeba się zaraz bić.
Podczas mowy Maciusia słychać było głosy:
— O o o, jak się rozgadał.
— Co to za lekcja?
— Znajda chce być naszym profesorem.
— Warjat.
— Niech sobie idzie.
I kiedy Maciuś przerwał i powiedział, żeby podnieśli ręce ci, którzy go nie chcą, więcej niż połowa, podniosła w górę ręce.
Maciuś tak powiedział:
— Nie myślcie, że nie słyszę, co pod nosem gadacie, ale nic sobie z tego nie robię. Wstałem i mówię głośno, a oni wiedzą, że nie mają racji, więc tylko burczą pod nosem. Bo są tchórze i nic nie mają do powiedzenia. Więc kto nie chce, żebym chodził do szkoły, niech podniesie rękę.
No i podnieśli. Nauczycielka chciała coś powiedzieć, chciała go zatrzymać, ale Maciuś wziął książkę i zeszyty i wyszedł bardzo prędko.
Już w drodze dogonił go chłopiec, żeby wrócił, że to była omyłka, że wielu nie zrozumiało. On też podniósł rękę, bo myślał, że trzeba podnieść, żeby Maciuś został.
— Zobaczysz, że już nie będą dokuczali. My wiemy, kto na ciebie buntował. No sprobuj, co ci szkodzi? Wróć, Marcin. Sam widzisz teraz, że jesteś dumny. Mówię, że zaszła omyłka, a ty nic. Patrz, jaki ty jesteś.
Maciuś niby słyszy, niby nie słyszy, co mówi kolega. Szkoda mu pani i szkoda szkoły. Ale