Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz nie: musimy naprzód sami sprobować.
Trzy dni się szykowali. I żeby się nie nudziło, tymczasem robią wały.
Nikt już nie mówi, że dumny. Lubią Maciusia. Najwięcej bajek umie i to takich dziwnych. Ale się Maciuś nie zdradza, że to bajki murzyńskie, więc zmienia imiona.
Rośnie Maciuś w sławę. A coraz bardziej ciekawi wszyscy, co on za jeden. Wiedzą, że syn dozorcy więzienia, — no, ale gdzie?
— Widziałeś Marcinek, zbrodniarzy.
— Czy prawda, że można po oczach poznać zbrodniarza?
— Czy dużo podróżowałeś?
Maciuś tak zręcznie skieruje rozmowę na coś innego, że nawet nie warto.
— Słuchaj, powiedz nam wreszcie prawdę.
— Co? — niby się nie domyśla.
— No, daj słowo, że powiesz.
— Daję wam słowo, że jak przyjdzie czas, wszystko opowiem.
Oj nie chciał Maciuś, nie chciał, żeby ten czas nadszedł. Dobrze mu w domu i w szkole, — i dobrze z dziećmi. Tacy wszyscy mili; jest paru gorszych, ale się starają, tylko nie mogą.
— Myślisz, że nie wiem, że jestem kłótliwy? chcę być inny, ale nie mogę. Mówię sobie: od poniedziałku będzie inaczej. Więc co ja winien, że mi się nie udaje?
Ten znów lubi zaczepiać.
— Żebym się nie pilnował, toby ze mną nikt