nie wytrzymał. Sam nie wiem, dlaczego ale lubię, jak się ktoś złości.
— Teraz to już nic — mówi inny — żebyś wiedział, jakim ja dawniej byłem łobuzem. Pies nie pies, kura, dziad, koń, dziecko — albo kamieniem, albo kijkiem. Patrz tylko.
I pokazuje na głowie, na rękach, na nogach duże i małe blizny.
— Patrz: tu mnie koń kopnął. Tu siekierą mało palca nie uciąłem. To szkłem od butelki — tak się krew lała. Tu pies mnie pogryzł, jak mu do ogona chciałem przywiązać sanki, żeby woził. Teraz jestem duży, więc wiem, ale przedtem — o rety.
Maciuś radzi i tak i tak, ale każdemu mówi, żeby się starał, żeby się nie martwił: można się poprawić.
— Najważniejsza jest silna wola. Ale nie odrazu można wolę wyrobić, tylko po troszku. Naprzykład chcesz dopłynąć do latarni morskiej, odrazu nie będziesz mógł, bo się zmęczysz, tylko po troszku. Albo jak jesteś ludożercą.
I opowiadać zaczyna o ludożercach, jakby ich widział i znał.
— Jak ci się zdaje Marcin, czy król Maciuś naprawdę był u ludożerców, czy tylko tak w gazetach pisali?
Często w rozmowach chłopcy wspominają króla Maciusia.
— Gdyby żył król Maciuś, toby nauczyciel nie targał za uszy.
— O, tu zaczęli budować karuzelę dla szkoły.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.