Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

I miesiąc nie upłynął, jak Felek rozruszał się, poweselał — śpiewa, — gwiżdże, — żartuje.
Pracują obok. Cały tydzień razem. Tylko w niedzielę Maciuś zostaje w domu, a Felek na cały dzień wychodzi. Późno widać wraca, bo strasznie w poniedziałek zaspany; ale o której godzinie, nie wie Maciuś, bo drzwi izby zostawia otwarte, a sam się kładzie.
Nie pyta się Maciuś, gdzie Felek spędza niedzielę, nie chce, żeby się Felek pytał, co Maciuś robi w domu.
A Maciuś pisał. Pisał i chował pod bieliznę na samo dno szuflady. Była to tak jakby bajka, jakby prawdziwa opowieść. Było to coś, co chciał Maciuś, żeby zostało tajemnicą, dopóki całego nie skończy.
Raz mało nie wynikła sprzeczka. I właśnie w poniedziałek.
Budzi się rano Maciuś; podłoga cała zabłocona. Ponarzucane niedopałki papierosów. Atrament na stole wylany. Przykro się Maciusiowi zrobiło, bo sam wyszorował wszystko w sobotę.
— Nóg nie wytarłeś, — powiada Maciuś.
— Wiem, że nie wytarłem. To trudno: nie jestem tak delikatny, jak ty. Nie miał mnie kto uczyć porządku. Ale jeżeli nie chcesz, mogę się wyprowadzić. Jeżeli ci się znudziłem, możesz mnie wypędzić. Ty jesteś tu gospodarzem. A ja tylko z łaski.
— Jesteś moim gościem.
— Ładny gość, co błoci podłogę i atrament wylewa.