— Ja ciebie Felku nie zmuszam. Poszukaj gdzieindziej roboty.
— Jak zechcę, nie będę się ciebie pytał o pozwolenie.
Idą. Nic nie mówią.
Zaczął się zwykły poniedziałkowy, szary dzień fabryczny. Stanął Maciuś przy swoim warsztacie i myśli o bajce, którą wczoraj skończył.
— Przeczytam Felkowi, może się uspokoi.
Bo ma to być bajka, która nawet najgorszych ludzi poprawi. Pisząc ją, myślał Maciuś i o ludożercach, i o młodym królu, i towarzyszach więzienia.
I tak sobie myśli o bajce, a ręce same pracują. I nie widzi Maciuś, nie słyszy, co się obok dzieje.
Aż nagle rozległ się krzyk Felka:
— Niech majster sam robi. Myśli, że mnie kupił. Owa, dużo się boję.
A potem:
— Dureń majster jesteś. Stary osioł. Pętak.
I jeszcze, i jeszcze.
Aż zamierzył się Felek na majstra.
Maciuś doskoczył, chwycił Felka za rękę. „Felek, przestań, co robisz?“
A Felek pchnął z całej siły Maciusia.
— O Jezu!
— Zatrzymać motor!
— Zdjąć pas!
— Ratunku!
Wszystko trwało zaledwie minutę. Zatrzymano maszynę. Leży Maciuś w kałuży krwi.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.