Przyniesiono kałamarz, pióro i papier.
„Zaświadczam — pisze Maciuś — że nie mam żalu do naczelnika więzienia, bo robił, co do niego należało. Kiedy przed wojną aresztowałem ministrów, pilnował ministrów, bo tak rozkazałem. Po wojnie pilnował więźnia numer dwieście jedenasty, bo taki był rozkaz królów zwycięzców. Stłukłem porcelanową wazę, a on się nie mścił. Życzę, aby nadal robił swoje; ja też zrobię swoje. Król Maciuś Pierwszy“.
Jeszcze delegat podpisał w księdze więziennej pokwitowanie, że odebrał Maciusia. Siedli i pojechali.
Maciuś ciekawie patrzy przez okno samochodu na swoją stolicę. Akurat skończyło się przedstawienie, i ludzie wracali z teatru. Nikt nie wiedział, że w samochodzie jedzie Maciuś, bo ważnych więźniów zawsze wiozą w nocy i w tajemnicy. Z teatru szli wszystko dorośli, ani jednego dziecka.
— Dzieciaki zapędzili spać, a sami się bawią — pomyślał Maciuś gniewnie.
Obok siedzi delegat królów i drzemie.
— Otworzę drzwiczki i wyskoczę.
Nie, na nic. Łatwiej byłoby ukryć się między dziećmi, niż teraz, kiedy na ulicach są tylko dorośli; latarnie się palą, a na każdym rogu stoi milicjant.
I na dworcu kolei nic się zrobić nie dało. Delegat królów wziął Maciusia za rękę, prędko przeprowadził przez poczekalnię — i prosto do wagonu pierwszej klasy pociągu, który za pięć minut
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.