Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Och, najjaśniejszy królu, — mówi zwrotniczowa. — Jak nam teraz źle bez naszego króla. Kto chce, to rządzi. Do rozkazywania każdy, a pensji płacić nie chcą. Przed samą wojną już się zaczęły te nowe rządy. Kazali dzieciom prowadzić maszyny, niby że starzy będą chodzić do szkoły. A jeszcze mówią, że tak król Maciuś kazał. I byli głupcy, którzy uwierzyli. Ja tam zawsze mówiłam: „coś się złego zaczyna“. Pozazdrościli sierocie. Za jego rządów więcej było czekolady, niż teraz chleba. Czy też znów się odmieni? Ja ufam Maciusiowi i czekam.
Chodzi Maciuś po izbie, ręce w tył założył, brwi zmarszczył.
— Dość tego. Siedzi tu, nic nie robi, biednych ludzi objada. Czas w drogę.
Chcą go jeszcze zatrzymać. Nie. I tak się nic nie dowie, dopóki nie wróci do stolicy. Przyniósł zwrotniczy od kumów stare, biedne ubranko. Przebrał się Maciuś, wziął kromkę chleba (sera wziąć nie chciał) — i tyle tylko pieniędzy, ile potrzeba na bilet od sąsiedniej stacji. Bo na tej stacji boi się Maciuś bilet kupować.
Spokojnie przeszedł piętnaście wiorst, nikt w drodze go nie zaczepiał. Bez żadnej przygody kupił bilet trzeciej klasy, i nad wieczorem był już w stolicy. Nasunął dla pewności czapkę na oczy — idzie.
— Ej chłopak, masz czas? Zaniesiesz mi worek — zapłacę.
Najchętniej w świecie. Taki zapach bije od worka, aż Maciusiowi ślinka idzie do ust. W worku były kiełbasy, serdelki, parówki, słonina.