cę Nową. Dawniej nazywała się ulicą Maciusia-Reformatora.
— Wiem — mówi Maciuś.
Idzie, niesie koszyk. Ale na ulicy jakiś ruch niezwykły. Jakieś niby wojsko, niby policja — kręcą się, zatrzymują przechodniów: i dorosłych i dzieci.
Patrzy Maciuś — na murze nowe ogłoszenie. Dużemi literami: „Pięć miljonów nagrody“.
Nareszcie!
„Były król Maciuś Pierwszy zbiegł w drodze na bezludną wyspę. Kto pochwyci Maciusia albo wskaże, gdzie się ukrywa, ten otrzyma powyższą nagrodę.
Uprasza się, aby każdy miał przy sobie metrykę, szczególniej chłopcy w wieku Maciusia. Uprzedza się rodziców, że chłopcy bez dokumentów będą aresztowani. Więc żeby się potem nie gniewali“.
— Pięć miljonów — kręci Maciuś głową — nie wiedziałem wcale, że królowie tyle są warci. Ileż to serdelków możnaby dostać za jednego króla.
Ucieszył się Maciuś, że wreszcie zmieni się coś w jego życiu. Wracać nie ma poco. Już za bardzo mu dokuczali: a co za jeden, a skąd, z jakiej szkoły, dlaczego tak pilnie czyta gazety, co z nich rozumie, dlaczego nosi fotografję królowej? — Odrazu się domyślą.
— Skąd idziesz? — zatrzymał go patrol.