i niewyspani. A lord Pux już siedzi ze swoją fajką. I znów wywołuje, kto jest, kogo niema, kto się spóźnił.
— Ponieważ wczoraj nie wiedział jeszcze nikt, co powiedzą inni, a teraz już wie, więc niech każdy jeszcze raz po kolei powie, czego chce i o co się gniewa.
Królowie znów mówią: jedni to samo, co wczoraj, drudzy trochę inaczej, a jeszcze inni zapomnieli, co wczoraj gadali, i mówią zupełnie inaczej. Znów trzymał ich żelazny starzec do samego wieczora, i posiedzenie zakończył słowami:
— Bardzo dobrze. Jutro zbierzemy się o godzinie szóstej rano.
Znów to samo, — tylko że kazał im się zebrać o piątej.
Królowie źli, że nie wiem.
— Czy wasza królewska mość przyjdzie? — pyta się jeden drugiego.
Każdy mówi, że nie, że lord Pux żartuje sobie z nich, czy co, — każe im mówić, sam fajkę pali. Głupiec — królowie nie są przyzwyczajeni ani tak wcześnie wstawać, ani tak długo siedzieć.
Ale boją się Puxa i przychodzą. A dlaczego się boją, sami nie wiedzą. Tak samo bywa w szkole: jeden nauczyciel krzyczy, do kąta stawia, za uszy targa, a nie słuchają się go uczniowie, a drugi tylko spojrzy, i każdy drży. A lord Pux nie tylko patrzał groźnie z pod siwych brwi, ale fajkę palił.
Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.