— Nie umiem. Nigdy nie bawiłam się.
To była prawda. Są dzieci, które nie lubią się bawić. Woli mamie pomagać, woli coś robić, albo nawet lalką nie bawi się, tyko opiekuje się. Tu tak samo. Pomaga pani, porządkuje, układa zeszyty, ustawia stoliki i krzesła.
Aż zobaczyła i zaczęła odwiedzać dom małych dzieci.
Z początku trudno było zrozumieć, jak tu jest. Tyle różnych domów, i w każdym co innego. Duży dom — jadalnia. Wokoło sali stoły, na środku też stoły. I ławki. I wózek, — tym wózkiem rozwożą talerze z jedzeniem. Taka masa ludzi, tych chaluców i szomrów. Potem jadła już z dziećmi w szkole. Bo osobne budynki dla szkoły, osobne dla starszych, osobne dla małych. Każdy dom ma ogródek i kwiaty, a u małych jest siatka z drutu, żeby nie rozbiegały się z placu.
Wracając ze szkoły — raz, drugi i trzeci, — zatrzymała się koło siatki. Stoi, patrzy i myśli:
— Ja też nie umiałam chodzić, kiedy byłam mała. Nie umiałam mówić. Biedne, małe dzieci, że nie mogą powiedzieć. Tatuś po pierwszej chorobie, też nie mógł sam chodzić, mama musiała go prowadzić. Małe dziecko jest, jak chory człowiek: trzeba się opiekować; coś je boli, więc płacze; domyśleć się trzeba.
— Czy chcesz wejść do środka? — zapytała się dziewczynka.
Strona:Janusz Korczak - Ludzie są dobrzy.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.