— Może nie wolno?
— Wolno. Widzisz, ja też wchodzę.
Tamta co innego. Jest dawno. Znają ją. Tu się urodziła.
— Pani zaprosiła ją: „Wejdź“.
Teraz co innego. Weszła. Bardzo wstydziła się. Stoi i boi się ruszać, bo nie wie. Ale zaraz jeden mały już biegnie prędko, prędko, niezręcznie stawia kroki, spieszy się, — wyciąga ręce, i byłby się przewrócił, ale pochwycił ją za sukienkę tak mocno, że mógł nawet podrzeć. Podała rękę i zaczęła ostrożnie prowadzić.
Długo chodzili. Potem usiadła i klaskała, a on się śmiał. Głośno, serdecznie się śmiał.
— W Palestynie dzieci inaczej tu się śmieją — pomyślała.
Było przyjemnie. Już zaraz drugi i trzeci mały stoją przy niej. Już ją znają. A na drugi dzień witają i wołają, kiedy ją zobaczyły za siatką. I pani przedstawiła ją:
— Moja pomocnica.
Zaraz ze szkoły tu przychodzi. Mama wie teraz, gdzie jest.
— Jak ci się powiodło w szkole? — pyta się mama.
— Dobrze. Wszędzie dobrze.
Piątego dnia spóźniła się do małych.
— Spóźniłaś się, a one czekają. Czy ci się znudziło już przychodzić?
Strona:Janusz Korczak - Ludzie są dobrzy.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.