Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Przed dworcem dozorcy ustawiają chłopców w pary i prowadzą do wagonów.

Pociąg odchodzi dopiero za godzinę, a już dziesiątki kolonistów kręcą się po dworcu, bujają swymi płóciennymi workami i niecierpliwie oczekują, kiedy zaczniemy ustawiać ich w pary i odprowadzimy do wagonu.
Kto się spóźni, ten nie pojedzie na wieś, więc się pilnują i rodzice i dzieci.
Wczoraj ustawialiśmy się parami na podwórku na Świętokrzyzkiej, więc wiadomo, kto w grupie którego dozorcy będzie wywołany z kajetu.
I przyglądają mu się uważnie: jaki on, dobry czy zły, wolno czy niewolno będzie drapać się na drzewa, kamieniami ciskać w wiewiórki i wieczorem hałasować na sali? Tak myślą, rozumie się, ci tylko, którzy już byli na kolonii.
Niewiadomo jeszcze, dlaczego jedni chłopcy są czysto umyci i ubrani, a drudzy brudni i zaniedbani, dlaczego jedni rozmawiają głośno, rozglądają się wesoło i śmiało, a drudzy lękliwie tulą się do matki lub usuwają na stronę. Niewiadomo, dlaczego jednych odprowadza matka i ojciec i rodzeństwo,