Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

poprosi nigdy ani o chorągiewkę, ani o piłkę, ani o ładny widelec, ani o przylepkę. — Ojciec Ojzera, on sam, siostra starsza, mama — dumni są, prosić nie lubią, nie chcą.
Kiedy mała siostrzyczka Ojzera leżała w szpitalu, chcieli co dzień ją odwiedzać.
— Nie można; tylko trzy razy na tydzień wolno przychodzić do chorych dzieci.
— Jeżeli nie można częściej, to trudno. Widocznie tak być powinno, zapewne tak jest lepiej.
Raz Ojzer przyszedł do szpitala i przyniósł dla siostry garstkę winogron. Nie przyniósł karmelków, bo mała była chora, i jeść jej karmelków nie było wolno.
Stoi Ojzer koło łóżeczka siostry i nic nie mówi.
— Powiedz jej coś, przywitaj się z siostrą.
Ojzerowi z oczu łzy płynęły...
Kiedy dzień powrotu do Warszawy się zbliżał, cieszyli się chłopcy, że znów rodziców i rodzeństwo zobaczą i opowiedzą wszystko: co robili na wsi, jak się kąpali, bawili, bronili fortecy — Ojzer wówczas napisał ostatni swój wiersz na kolonii:
„Cieszą się dzieci, że wracają do domu, aby zieleń lasu zamienić na wilgotne ściany. Kwiaty śmieją się do słońca, ale czeka je zima, gdy zwiędną.“
Najchętniej pisze Ojzer o lecie, kiedy jest ciepło, słońce świeci i kwiaty kwitną. Zimy nie lubi, bo smutna.