Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kuku, — żegnajcie dzieci, — kuku, nie umiem pięknie śpiewać, a żegnam was, tak jak potrafię — krótko i serdecznie.
Już przebrali się chłopcy we własne ubrania, i wierzyć się nie chce, że Tyrman, Frydenson, Czarnecki chodzą w długich chałatach. — Mały Soból ma ładne ubranko i po dwie złote gwiazdki na kołnierzyku; tak go siostra krawcowa wystroiła w drogę.
Chłopcy czyszczą obuwie, żeby ładnie wyglądać na dworcu.
— Dobre, kochane dzieci, — tyle was tu było, a choć broiłyście ciągle, — nie zrobiłyście nic prawdziwie złego. Jak miłe jesteście w tej zgodnej krzątaninie, by pożegnać nas niespodzianką.
— Proszę pana, już.
— Proszę pana, niespodzianka gotowa.
Na prawym skraju lasu, gdzie codziennie żegnaliśmy piękne zachody słońca — chłopcy zbudowali wielkie gniazdo z gałęzi, kamieni i piasku, obłożyli igłami z sosen, miękko wysłali mchem i ubrali kwiatami.
— Gniazdo bocianie.
— Nie gniazdo, a loża, — mówi jeden, który zna teatr, bo ojciec jego jest tokarzem i miał kiedyś w teatrze robotę.
Ostatni zachód słońca.
Słońce straciło promienie, wązka chmurka przekrajała kulę słoneczną na dwie połowy.
— Ostatni zachód słońca, — mówią chłopcy.