Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

zimno, — na nikogo się nie skarżył, budził się uśmiechnięty i z uśmiechem zasypiał.
— Fiszbin i Miller starszy, — trzecia para.
— Jest — odpowiedział ojciec Fiszbina prędko, jakby się przestraszył.
Stali obaj blizko, musieli się bardzo pilnować, musiało ojcu bardzo na tem zależeć, by dziecko wyjechało na wieś.
— Mały Miller i Ejno. Elwing i Płocki.
Tymczasem przychodzą spóźnieni.
Gurkiewicz chciał całą noc nie spać, aby się nie spóźnić, a rano ledwo go matka dobudziła i nawpół jeszcze śpiącego przyprowadziła na dworzec. On jeden z całej grupy zasnął w pociągu w drodze.
— Ósma, dziewiąta, dziesiąta para.
Rozpoczyna się tłok, prośby, pożegnania.
— Nie rozchodzić się, bo zaraz idziemy.
I dzwonek.
Para za parą, grupa za grupą, przechodzimy przez dworzec, siadamy do wagonów. Kto zaradny i energiczny, ten zajmuje najlepsze miejsce przy oknie i jeszcze uśmiechnie się do rodziców na pożegnanie.
Dzwonek drugi i trzeci. Starsi śpiewają piosnkę kolonijną o lesie, wesołych chwilach, które tak mile płyną na wsi. I pociąg rusza.
— Czapki trzymać mocno!
Zawsze któryś czapkę gubi w drodze. Taki już zwyczaj podróżowania na kolonie.