Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

bo jak wieść niesie, był trzy lata temu chłopiec, który żywą wiewiórkę złapał i przyniósł do kuchni. Inni śmieją się z wielkiej uciechy, że małe, rude zwierzątko tak zwinnie skacze z gałęzi na gałąź: człowiek napewnoby zleciał i łeb sobie rozbił. Czarnecki nie śmieje się, tylko szeroko otwiera oczy i dziwi się, że wiewiórka to umie, czego nikt nie potrafi...
Bawią się chłopcy w klipę. Czarnecki przystanął z boku i dziwi się, że można tak zręcznie, tak wysoko kijek kijkiem podrzucać. Ale sam nie próbuje grać w klipę...
Tak samo patrzy na zachód słońca: jak gdyby miał jakąś myśl ważną, która go zajmuje — i dlatego wtedy tylko się budzi z zadumy, kiedy coś bardzo pięknego zobaczy...
Motyl przelatuje z kwiata na kwiat. Czarnecki idzie za nim krok w krok — nie, żeby go pochwycić, dziwi się jeno, że te dwa płatki śniegu uciekają przed nim tak, jakby żyły. A może żyją naprawdę?
— Czy motyle muszą być białe? — zapytał Chaima i opowiedział mu taką historyę.
Raz chłopiec w szkole podarł kartkę papieru na drobne kawałki i wyrzucił przez okno. Kiedy papierki powoli spadały, wszyscy dobiegli do okien, i jedni wołali że to śnieg, a inni, że motyle fruwają.
Przyszła stróżka na skargę, że zaśmiecili podwórze; a nauczyciel dowiedział się, kto papierki wyrzucił przez okno i zbił chłopca drewnianym cybuchem od fajki. Chłopiec bardzo płakał, a Czarnecki dowiedział się wtedy, że są