Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ SIEDMNASTY.
Kolonia jaskinią zbójów. — Wielkie śledztwo i świadek z czworaków. — Przebaczenie.

Raz jeden w ciągu sezonu musi się stać coś bardzo strasznego: dwa lata temu chłopcy rzucali szyszkami w adwokata przysięgłego z Lublina. — Adwokat jechał bryczką przez kolonię; chciał napisać do gazet, że chłopcy napadają na ludzi, ale przebaczył wreszcie. — W zeszłym roku trzech chłopców poszło do kąpieli, wsiedli na łódkę, i dopiero młynarz musiał łódkę do brzegu przyciągnąć. — A w tym roku nadeszła wieść do kolonii, że nasi chłopcy obrzucili kamieniami przechodzącego drogą żyda-waryata, że krew biedakowi ciurkiem z głowy leciała, aż z litości kobieta we wsi rany mu obmyła i mleka dała na drogę.
Jest pięciu, podejrzanych o udział w złej sprawie.
— I jakże to było?
A no, przechodził przez drogę kolonijnego lasu żyd z workiem na plecach i dziurawemi butami w ręku. Żyd szedł powoli i mówił coś do siebie. Chłopcy go zobaczyli, zaczęli się śmiać, a on im język pokazał. Ktoś rzucił mu szyszkę do buta, a że but był dziurawy, szyszka wyleciała. Inny zapytał, co niesie w worku na plecach.