Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

do teatru, wykąpie się, będzie miał w hotelu wygodne łóżko. — A tymczasem co? — Był wiatr. Spadł mu na głowę szyld. Gorzej: szyld fryzjera. Jeszcze gorzej: damskiego fryzjera. — Nie było wtedy Roentgena (podczas wojny japońskiej). No i to, sio, — powikłania mózgowe, — coś przyplątało się, coś wywiązało się — i pfff — nie ma, — zgasł. — Nie od wrażej kuli, od szyldu fryzjera damskiego legł, padł.
Masz słuszność: lotnik musi modlić się. Ale ty nie martw się. Taki, jak on chłopak, widzi, że dobrze gra w siatkówkę i pływa, i zastrzelił wronę, i ma rower, i fornal pozwolił mu powozić, i zjada sześć pajd chleba z twarogiem, — i udało mu się do wyższej klasy, — więc gada, co ślina przyniesie; jest za pan brat ze sprawami, nad których rozwiązaniem biedzi się i głowi ludzkość setki i tysiące lat. — Wiedza czupurna i zarozumiała; wiara cierpliwa i wyrozumiała.
On zabłądził, błądzi. — Bywa. — Zbierasz w lesie jagody, grzyby, — zabłądziłaś. — Tak. — A no, pokręcisz się tu, tam, trochę najesz się strachu, wreszcie znajdziesz drogę, albo spotkasz kogo, kto ci drogę wskaże. — A on śpieszy się i nie grzyby, ale wiedzę o życiu zbiera i o sprawach człowieka, — rozgląda się i szuka.
Bywa i tak. Zarzuciła się w trawie czy w krzakach piłka. Nie ma — nie ma. Musi przecież być, tylko zatraciła się, zarzuciła, zgubiła się. — Wreszcie: ooo, jest. — Nie martw się: on urośnie, dojrzeje, — wróci, zdąży, znajdzie wiarę.
Dobrze nawet, że powiedział, że nie ukrył przed