neczny na pierwszym piętrze. — Nie szkodzi. — Postawiłem walizkę. Umyłem się. — Idę poznać okolicę.
Spotkałem dziedzica-gospodarza. — Tam las. Tu rzeka. — Zacisznie.
Pytam go się: „Czy miejscowość zdrowa?“ — „Nie bardzo“. — „Dlaczego?“ — „Podobno malaryczna“. Pytam się: „kuchnia dobra?“ — A on: „jeśli żona w sezonie nie będzie miała żółciowych kamieni, to dojrzy; mnie smakuje“. Pytam się: „czy pluskwy są?“ — „Czemu nie? Są. Goście nazwozili z rzeczami“. — „A towarzystwo (wspominała małżonka) doborowe?“ — „Iii tam, zbieranina“.
Pytam się o ten swój pokój. Zdziwił się: „Dała? chyba go panu odbierze?“ — Powiadam, że nie, że zająłem. — „To nic: ten pokój zaciszny zamówiło młode małżeństwo, — da panu lepszy“. — „Ależ ja się nie zgodzę“. — „Zgodzi się pan“. — Proszę go, żeby z żoną pomówił. Żeby zostawiła. Nie chce: „to jej sprawy; ja się nie wtrącam, ja jej trochę tylko pomagam“.
Spodobaliśmy się sobie. — Zwierzyłem tajemnicę: że mam zamiar, że muszę, że chcę tu — powieść mówioną do radia. — Jak to zrobić?
— Hm. — Trudno będzie. — Choć kto wie: jeżeli pan jej się spodoba. Żona panu poradzi.
— No tak. Ale co zrobić, żeby jej się spodobać? I trzeba prędko.
— Niech pan przyjdzie do nas wieczorkiem, — niech pan ją poprosi o igłę z nitką. Zapyta się do czego. — Pan powie, że musi przyszyć. — Nic tak
Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.