Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

plac na siatkówkę. — Mało. Kupiłem siatkę. Mało. Powinny być i piłki, i rowery.
Obroniłem skutecznie.
Przyznał rozżalony, że nie wszystkie są takie, że nawet nieliczne; ale mówi się o nich i dobrze pamięta, bo te nieliczne właśnie dają się we znaki. — Nie wiedzą: trzeba, można im wytłumaczyć. — Można rodzicom...
Machnął ręką. Więc pytam się:
— A dorośli?
— Dziwię się i nie rozumiem, jak oni mi tu jeszcze wszystkiego nie spalili. Znów tuzin popielniczek kupiłem. — Co rok inwestycje: kubły do gorącej wody, leżaki, płyty gramofonowe.
— Płacą?
— Różnie próbują. Co rok żona przepowiada, że teraz już nie dołożymy.
— No tak. Ale przyzna pan, że w monotonnym życiu pewne urozmaicenie?
— Nie! Właściwie, co rok to samo. Teraz bawią mnie już tylko ich zbawienne rady. Jeden radzi, żeby bobry hodować, ten znów morwy, sadzawkę i ryby. Sery, raki i konserwy na eksport. Albo krzyżować. Na przykład skowronka ze słowikiem; po co sprowadzać kanarki z zagranicy? Konie każą karmić bawełną, a z mleka robić kilimy. — Teraz wszystko maszyna i szczepienia (Widział w kinie traktory). Na przykład szczepić melony na dębach, — to nawet pikantne — miałyby goryczkę. — Jeden znów był w Danii i widział: kury w inkubatorach składają po