A ot. — Wspomnienie dawnych lat i zdrowego bez nerwów rozsądku.
Późny wieczór. Na wsi. Siedzimy przy stole, rozmawiamy. — Pytam się: „gdzie chłopak-junior, gdzie pociecha“? — A jego ojciec: „lata obwieś: albo w stajni, albo na żaby poluje“. — A mama: „dół jakiś kopią, od obiadu go nie widziałam“. — A ojciec: „wróci do miski“. A na stole stoi i czeka miska wystygłej kaszy na mleku. — No i chłopak-pociecha wraca; śpieszy, słania się na nogach i woła ostatkiem sił: „skończyliśmy, mamo, jeść“. — Siada — i energicznie — raz, raz, raz — łycha za łychą — zajada, pałaszuje. — Nagle oparł się łokciem o stół, ostatnia łyżka kaszy sterczy znieruchomiała, zwisa nad głową. — Zasnął. — Łyżka przechyla się, kasza mu z mlekiem ciurkiem na czuprynę, a on przez sen szeptem: „dawaj łopatę“.
Więc tata go na ręce. — Cichy teraz, bezwładny, posłuszny, ani drgnie (Sen dziecka — to jeden z najpiękniejszych cudów życia). A potem mama go na łóżku mokrym ręcznikiem śpiącego, — łapska, jak czarne nieszczęście, portki, jak klęska, w strzępach, nożyska pocharatane, — ręcznikiem mokrym tę kaszę mu ze łba, i serdeczną, kochaną, przemiłą mordę umorusaną mokrym ręcznikiem. — A on pije, żłopie sen zawiesisty, rzęsisty, — sen kopiasty, sumiasty, — przepaścisty, pożywny, — spartański sen.
Możesz teraz postawić lekką i ciężką artylerię, działa oblężnicze, zenitowe — salwa ze wszystkich naraz; a on — ołów, beton, nic, — nie drgnie, śpi.
Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.