się z prawdą. — On tędy idzie sobie, a prawda tędy. I mija się z nią. Czasem nawet nie pozna prawdy w pośpiechu, albo pozna, ukłoni się, owszem, uśmiechnie się przyjaźnie, albo nawet przystanie i zapyta o zdrowie, — ale potem znów — mijamy się, rozchodzimy, chociaż chciałoby się z nią, z prawdą razem. — Jeżeli człowiek prawdomówny i skłamie, to tylko tyle, ile już koniecznie musi i nie może inaczej, i też mu potem smutno, przykro i wstyd.
Był raz chłopak, syn wdowy, jedynak. Spadł z drążka gimnastycznego na podwórku, boisku. Nic strasznego: nie takie guzy widziało się. — Ale mówię: „no patrz, uprzedzałem cię, żebyś nie robił sztuk; a co teraz twoja mamusia?“ — Pytam go się potem: „czy mamusia bardzo zmartwiona, co powiedziałeś?“ — A on powiedział, że upadł i uderzył się. — Więc mówię: „skłamałeś“. — A on: „nie“, — prawdę powiedział: bo upadł — istotnie — uderzył się. — Ale zaczerwienił się, bo czuje, że minął się z prawdą, — i mówi: „gdyby mamusia wiedziała, toby mi zabroniła gimnastykować się na drążku“. — Więc ja zdziwiony: „jakże mamusia może ci zabronić; przecież nie ma jej tu i nie widzi, co robisz“. — A on: „nie; bo jakby mamusia nie pozwoliła, to przecież nie mogę skłamać, jeżeli zapyta się, czy nie gimnastykowałem się na drążku“.
Ooo, — rwał, też rwał marchew, — trzy razy rwał, — wstyd mu było, czy bał się, czy jak, — nie umiał zaraz, ale potem i o ogórku też; a oni od razu szlachetnie i odważnie o marchwi, ale ani mrumru
Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.