kają na pomoc, na zbrojne hufce ateńskie. — Czekają, i nic. Czekają, i nic. — No i zgadnijcie, co zrobili Ateńczycy? — Ba. — Przysłali tylko jednego Tyrteusza, jednego Ateńczyka. — Ale kto to taki? — Może jakiś straszny siłacz, wielki jakiś sportowiec albo wielkolud? — Nie. — Zwyczajny, zakurzony, nawet nie uzbrojony poeta. — Uważajcie, bo gorzej jeszcze: poeta kulawy. No. Zwyczajny kulawy, jeden tylko, słaby. I nie miecz, ale lutnię, taką grecką mandolinę trzyma. Zaśpiewa im. — Mówi: „Sparto, witam ciebie (poetycznie: witam twoje progi); jestem Ateńczyk“.
— A gdzie wojsko? — Nie: przyszedł sam. Mówi: „Ateny przysłały mnie poetę z lutnią i pieśnią w pomoc“. — Więc to tak? — Zdrada! — Na złość, — żartują sobie. Zdrada. — Śmierć — zabić Tyrteusza. Tego kulasa. — Bo trzeba wam wiedzieć, że jeżeli w Sparcie urodziło się dziecko słabe albo ułomne, też je zabijali, zrzucali ze skały; bo co to będzie za sportowiec, oferma taki?
A no dobrze. — Ale Tyrteusz nie boi się, stoi nieustraszony; tylko mówi: „Ludu Sparty, jestem bezbronny“. — I mówi: „Jestem Ateńczyk, a więc umrzeć gotów“. — Tak poetycznie, i taki dumny.
Niech go osądzą na śmierć. Ale prosi, niech pozwolą ostatni raz zaśpiewać, ostatnią pieśnią pożegnać Helladę, ojczyznę, Grecję.
Zgodzili się? — Jak myślicie? — Tak. — Zabiją go, ale potem, bo ciekawi byli, co powie, co zaśpiewa.
Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.