łatwych i trudnych, powieści, wierszy i naukowych.
Takich czytelni bezpłatnych było kilka. Wydawaliśmy książki w sobotę wieczorem i w niedzielę od południa.
Ale na długo przed otwarciem czytelni zbierali się czytelnicy w sieni, na schodach i na ulicy. Najwięcej było chłopców, bo dziewczynki nie mogły sobie poradzić, chyba najodważniejsze.
Stali tak na spiekocie letniej i w mrozy zimowe. Nie szkoda im było i wcale się nie nudzili: jeden zamawiał książki od drugiego.
— Pamiętaj, że ja zamówiłem. — Pilnuj, żeby kto nie zabrał.
— Poczekaj: już w zeszłym tygodniu jeden chłopiec zamówił.
— Więc jak on nie przyjdzie.
Zamawiali dla siebie, rodziców, rodzeństwa. Dziwiłem się zawsze, że w tym tłoku nie było ani bójek ani kłótni. Słyszało się tylko często:
— Poczekaj, pożałujesz.
A co za szczęście, gdy wreszcie znalazł i otrzymał to, na co od wielu miesięcy czekał, jak mocno przyciskał do piersi, przeciskał się przez tłum i uciekał.
Dorośli uważają jedne książki za pożyteczne, drugie za szkodliwe, te za mądre, tamte za — głupie. — Ja pozwalam wszystkie
Strona:Janusz Korczak - Prawidła życia.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.