Strona:Janusz Korczak - Prawidła życia.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero się przekonałem, że jest jakby dowódcą bandy, że go nie lubią, a słuchają się, bo grozi i bije po kątach. — Byłem zdumiony: jak jednego nieuczciwego gbura może się bać tylu chłopców. — Ale on był nie jeden, miał paru pomocników, którzy donosili, jeśli się kto zbuntował; a on się mścił dopiero.
Wtedy właśnie poraz pierwszy, a potem wiele razy się przekonałem, jak bardzo potrzebny jest samorząd, gdy każdy ma prawo i odwagę powiedzieć, kogo naprawdę lubi.
Teraz już zdaje się wiem, kogo najwięcej, prawie wszyscy lubią. — Nie najładniejszego, nie najweselszego, nie najzdolniejszego — a tego, kto sprawiedliwy, usłużny i taktowny.
Niełatwo wytłumaczyć, co to jest takt. Chyba taki, który umie obchodzić się z ludźmi. Albo przez dobroć, albo przez rozum poznaje, czego akurat komu potrzeba, i chętnie służy pomocą. — Ostrożny z kłótliwym, nie dba, aby zawsze postawić na swoim, nie chwali się i nie wyśmiewa, nie zaczepi wesołym żartem smutnego, nie wtrąca się i nie radzi, kiedy nie proszą, nie gada za dużo, nie złości się sam i każdego stara się wytłumaczyć i obronić. Niema go, gdy niepotrzebny, a zjawia się akurat wtedy, gdy może przynieść pożytek.