— A to ja!
Podnosi rękę do góry, wysadzi język, trzyma kotka, podnosi fartuszek — wszystko w lustrze tak samo.
Wiszą obrazy i fotografje — i mówią i tłomaczą coś, a małe dziecko lubi albo nie lubi, cieszy się i niepokoi.
Przewrócił krzesło, przestraszył się — i zabolało; upadł, uderzył się o stół, o szafę. Spadł. Pchnęli go drzwiami. Sparzył się o piec. — I piec tu coś robi, wszystko tu coś znaczy. Czasem wygodnie i wesoło, czasem się gniewają. — Za co?
Mówią, że zepsuł, złamał, że zabrudził. Zdarzają się małemu przykre wypadki: zmoczy się na podłogę, nie wie, jak się to stało. Znów zmartwienie.
Ale i zwycięstwa: pierwszy raz sam wszedł na okno, pierwszy raz sięgnął do klamki, pierwszy raz otworzył szufladę, pierwszy raz dorwał się do szczotki i zamiata, albo kurz ściereczką wyciera.
Starszy, który chodzi do szkoły, pozapominał już. A szkoda: gdyby pamiętał własne trudności, nie sądziłby surowo małego.
Dam jeden przykład, że i starszy nie wszystko rozumie: dlaczego naprzykład nie pozwalają dorośli skakać po kanapie, — mówią, że się niszczy, — a tak wcale nie jest; tak przyjemnie skakać, wysoko podrzucają sprężyny.
Strona:Janusz Korczak - Prawidła życia.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.