krążą w drzewie, a w lecie złamać gałązkę, nawet listek, — to skaleczyć boleśnie roślinę — przyjaciela.
A największa krzywda — nacinać korę. Kora jest nietylko skórą ale odzieżą, chroni przed żarem i chłodem, osłania przed zarazą i robactwem, wilgotny sok, jak krew wycieka; — okaleczone rosnąć będzie, jak chore dziecko.
Nieuporządkowana jest sprawa hałasu. czy krzyk potrzebny? — Nie wiem. — Nie wszyscy hałaśliwie się bawią — to wiem.
Raz na wsi na kolonji byłem w kąpieli z chłopcami. Krzyczał jeden, wołał kogoś ze środka rzeki. Nie rozumiał, że wołany słyszy swe imię, tylko nie chce się odezwać, nie chce do niego przyjść. Naprawdę niemiły był ten krzyk jednostajny wśród łagodnego gwaru. Żeby się nie gniewać, zacząłem liczyć, ile razy powtórzy wołanie: trzydzieści sześć razy, przenikliwie, natrętnie, jedno imię wykrzykiwał.
— Obrzydliwe, wrzaskliwe dzieciaki, — powiedziała do swej towarzyszki jakaś pani, która siedziała w pobliżu na piasku.
— Tylko jeden krzyczy — powiedziałem. Dziewiętnastu kąpie się spokojnie.
— Swoje uwagi zechce pan zachować dla siebie, mruknęła obrażona.
Dorośli nie są przyzwyczajeni, by się do nich wtrącał ktoś obcy. Nie lubią.
Strona:Janusz Korczak - Prawidła życia.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.