nik, niedola dręczonego konia, zarzynanej kury. Bliski mu pies i ptak, równy motyl i kwiat, w kamyku i muszelce odnajduje brata. Niesolidarne w wyniosłej dumie dorobkiewicza, nie wie, że człowiek tylko ma duszę.
Lekceważymy dziecko, bo ma przed sobą wiele godzin życia.
Czujemy trud własnych kroków, ociężałość interesownych ruchów, skąpstwo postrzegań i odczuwań. Dziecko biega i skacze, bez potrzeby patrzy, dziwi się i rozpytuje; lekkomyślnie łzy roni i szczodrze się cieszy.
Cenę ma piękny dzień jesieni, gdy słońce rzadziej; wiosną i tak zielono. Wystarczy byle jak, mało do szczęścia potrzeba — zbędne starania. Pośpiesznie, niedbale je zbywamy. Lekceważymy mnogość jego życia i radość, którą dać łatwo.
Nam uciekają ważne kwadranse i lata; ono ma czas, zdąży jeszcze, doczeka.
Dziecko nie jest żołnierzem, nie broni ojczyzny, choć wraz z nią cierpi.
O opinję nie trzeba się ubiegać, bo nie jest wyborcą: nie grozi, nie żąda, nie mówi.
Słabe, małe, biedne, zależne — dopiero będzie obywatelem.
Pobłażliwe, szorstkie, brutalne, a zawsze lekceważenie.
Smarkacz, dziecko tylko, przyszły człowiek, nie teraźniejszy. Będzie dopiero naprawdę.
∗ ∗
∗ |