— Co z niego będzie, co wyrośnie? — pytamy się z niepokojem.
Pragniemy, by dzieci lepsze od nas były. Śni nam się doskonały człowiek przyszłości.
Czujnie trzeba się przychwytywać na kłamstwie, przygważdżać w frazes przybrany egoizm. Niby ofiarna rezygnacja, w istocie ordynarny szwyndel.
Porozumieliśmy się z sobą i pogodzili, wybaczyli i zwolnili z obowiązku poprawy. Źle nas wychowano. Za późno. Już wady i przywary zakorzenione. Nie pozwalamy dzieciom krytykować, ani się sami kontrolujemy.
Rozgrzeszeni, zrzekliśmy się walki z sobą, obarczając ciężarem jej dzieci.
Wychowawca skwapliwie przyswaja dorosły przywilej: nie siebie, a dzieci pilnować, nie swoje, a dzieci regestrować winy.
Winą dziecka będzie wszystko, co uderza w nasz spokój, ambicję i wygodę, naraża i gniewa, godzi w przyzwyczajenia, absorbuje czas i myśl. Nie uznajemy uchybień bez złej woli.
Dziecko nie wie, nie dosłyszało, nie zrozumiało, przesłyszało się, omyliło się, nie udało mu się, nie może — wszystko jest winą. Niepowodzenie