Strona:Janusz Korczak - Prawo dziecka do szacunku.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

czliwych — jest ogół dzieci, którym od zarania głosi świat ponure prawdy niezdobnemi, twardemi wyrazami.
Zepsute przez wzgardliwe pomiatanie prostactwa i niedostatku, zepsute przez zmysłowe pieszczotliwe lekceważenie przesytu i wyrafinowania.
Zamorusane, nieufne, zrażone do ludzi, nie złe.
Nietylko dom, ale sień, korytarz, podwórko i ulica dają dziecku wzory. Mówi słowami otoczenia, wygłasza poglądy, powtarza gesty, naśladuje przykłady. Nie znamy dziecka czystego — każde w mniejszym lub większym stopniu zbrukane.
O jak szybko wyzwala się i oczyszcza; tego się nie leczy, to się zmywa; dziecko pomaga ochoczo, ciesząc się, że się odnalazło. Tęsknie czekało kąpieli, uśmiecha się do ciebie, do siebie.
Takie naiwne tryumfy z powiastki o sierotkach święci każdy wychowawca; przypadki te łudzą niekrytycznych moralistów, że łatwo. Partacz się w nich lubuje, ambitny sobie przypisuje zasługę, brutala gniewa, że się tak dzieje niezawsze; jedni chcą wszędzie osiągnąć podobne wyniki, zwiększając dozę perswazji, drudzy — nacisku.

Obok zasmolonych tylko, spotykamy dzieci okaleczone i ranne; są rany cięte, które nie pozostawiają blizn, sklejają się same pod czystym opatrunkiem. Na gojenie ran szarpanych dłużej czekać trzeba, pozostają bolesne blizny; nie wolno