Chłopcy brali książki dla siebie, dla braci, sióstr i rodziców.
Olek znał tu wszystkich, i jego wszyscy znali. Dawał wskazówki, namawiał, odradzał.
— Myślisz, że pani ci da trzy powieści? A inni co będą mieli? — Tej książki nie bierz, bo koniec wydarty. — Ta strasznie śmieszna. — To podróż fantastyczna. — Weź tę dla ojca.
Sam Władek nicby nie wiedział.
Olek oddał kartkę z pieczątką rządcy.
— Proszę pani, to nowy chłopak.
Władek tylko szurgnął nogami i to niezgrabnie, bo go pchali, bo miejsca nie było.
Pani wzięła kartkę, zapisała nowego czytelnika.
— A masz dziesiątkę?
— Nie mam, proszę pani.
— To przyniesiesz za tydzień.
— Dobrze, proszę pani.
Władek się zasmucił.
— A co będzie, jak mama nie zechce dać dziesiątki? — zapytał w powrotnej drodze.
— Nie szkodzi. Ta pani nie żąda. Do tej drugiej bez dychy ani przystąp, a ta dobra, tak tylko mówi. A zresztą, kiedyś honorowy, to ci pożyczę.
Olek ma posadę w składzie materjałów piśmiennych i zarabia sześć rubli na miesiąc.
Strona:Janusz Korczak - Sława.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.